Tym razem będzie pikantnie, bo o rozpuście.
„Puszczać się” – o kobietach, „rozpuszczać” – nastolatki. Stwierdzenia prastare, związane z obyczajami Sobótki, Nocy Kupały czy Kupalnocki (Ku-pałającym ogniom, ku-pałajacym chłopcom).
Puszczanie wianków bowiem, było zupełnie innym obyczajem niż w sposób ugrzeczniony, chrześcijański przedstawia się w Noc Świętojańską. Czym innym było też „szukanie kwiatu paproci” i kim innym był „filip z konopi” niż wyczytacie u Kopalińskiego. Ale po kolei.
Noc Kupały (najkrótsza w roku) był to obrzęd zapobiegający rozmnażaniu się ksobnego w ramach jednej wsi. Odbywał się w specjalnym Gaju (Maiku) nad rzeką najbliższą dla kręgu wielu okolicznych osad. Do tej nocy nie wolno się było kąpać (porywały topielice, wodniki) więc atrakcja sama w sobie… hmm… nie jedyna.
Po czerwcu (zbiorach i sprzedaży Czerwca Polskiego gwarantującego bogactwo przed żniwami) palono pozostałości konopnych zbiorów, konsumowano łasiczki lancetowate i odprawiano bardzo dla nas dziś sprośne rytuały. Dym wraz z tańcem, dokazywaniem, śpiewem miał wprowadzić w trans młode kobiety i mężczyzn, ale też wdówki i chętnych na kolejną żonkę. One rozbierały się całe i w wiankach na głowie symbolizujących panieństwo (nie dziewictwo) puszczały się ze swoim nagim wianem na wodę. Oni także nadzy łowili te upatrzone podczas pląsów lub wcześniej. Z nadzieją, że chętnie pójdzie szukać z nim kwiatu paproci. Gdy nie była chętna, nie szła, nie wolno było brać siłą, nie wyszła wtedy z wody.
Gdy po poszukiwaniu kwiatu paproci chcieli wziąć ślub lub zaszła w ciążę, mężczyzna szedł do rodziców dziewczyny, gdzie ugadywali Wiano (co on da żonie) i Posag (co młodym dadzą rodzice dziewczyny). Jeśli był z innej wsi i nie był wcześniej znany rodzicom (dziewczynie?) był to owy filip (filut?) z konopi (termin przejęty potem przez myśliwych).
Obyczaj zachował się jako bardzo dobrze opisany u Bałtów (Litwinów, Jaćwingów, Żmudzinów) oraz polskich Mazurów.
Ojciec Klimuszko twierdził, że nie tylko chronił on przed degeneracją genetyczną społeczności, ale też, że koniec czerwca to najlepszy czas na zajście w ciążę, bo dzieci na wiosnę urodzone miały pod dostatkiem słońca, witamin a pokarm matek (kobiety w ciąży i połogu jako jedyne oprócz chorych nie pościły i miały pierwszeństwo przy strawie) był wtedy najwartościowszy.
Dziewczyna, która się puściła i nie wyszła za mąż musiała puścić się kolejnej kupalnocki jeszcze raz, czym więcej nocy tym bardziej rozpuszona, rozpustna była. Nikt nie wiedział (a może każdy wiedział) czy nikt jej wianuszka nie łowił, czy też łowił, ale za żonę nie chciał lub na męża nie pasował (peszek – zwłaszcza, że była poligamia). Mogła być też, po prostu bezpłodna.
Jeśli bystra zostawała wiedzącą (wiedźmą) lub babką (akuszerką), gdy robotna – gosposią. Ładna pełniła przy wiosce funkcję (taak) higieniczną😉 – lada-co.
Dziewuchy nie wychowane do roli żony (nie robotne, nie miłe, niewierne) były „rozpuszczone” przez rodziców.
Ale to dawne czasy przecież😁